Fear Inside Of Me – pożegnalne epitafium

Fear Inside Of Me (2018), fot archiwum zespołu
Fear Inside Of Me (2018), fot archiwum zespołu

Wydawało by się, że zespół Fear Inside Of Me jest kolejnym efemerycznym projektem muzycznym, który po kilku latach funkcjonowania zawiesił swoją działalność. Jednak jakie było moje zdziwienie, gdy gdzieś w przestrzeni internetu zobaczyłem informację nt premiery pierwszej pełnej płyty zespołu. Od razu pojawiło się w mojej głowie pytanie „to oni jeszcze grają?”. Odpowiedź na to pytanie nie jest taka oczywista jakby się mogło wydawać. Postanowiłem więc odezwać się do chłopaków i wypytać ich troszeczkę m.in. o sytuację w zespole, najnowszy krążek, a także plany na najbliższy czas.

Zapraszam do rozmowy z Fear Inside Of Me.

Cześć ekipka. Powiem Wam szczerze, że byłem przekonany o tym, że działalność zespołu Fear Inside Of Me należy już do przeszłości. Jakie było moje zdziwienie, kiedy kilka dni temu zauważyłem, że band wydał w końcu swoją pierwszą profesjonalną płytę. Przeglądając Wasze bio zauważyłem, że band powstał w 2012 roku. Dopiero po 10 latach pierwsza płyta ? Czemu to trwało tak długo ? 🙂

Sebastian: Cześć! No cóż, masz trochę racji z tym, że działalność FIOMu należy do przeszłości. Nie gramy już razem dłuższy czas, ta płyta to trochę zwieńczenie lat wspólnego grania. Bardzo zależało nam na tym żeby dopiąć ten temat do końca. Faktycznie 10 lat to sporo czasu Wydaliśmy w tym czasie również EP „Hellworld”, ale na pierwsze LP trzeba było poczekać. Trwało to bardzo długo z wielu powodów. Mieliśmy wieczne problemy z tym żeby utrzymać stały skład. Przez zespół przewinęło się bardzo dużo osób m.in. Adam Tomaszewski, Piotr Świerczewski, Łukasz Szermeta, Konrad Dolny, Brian Kosiewski i Maciej Kuświk (kolejność przypadkowa). Te zmiany w składzie bardzo utrudniały granie koncertów czy nagranie płyty, bo w kółko wałkowaliśmy cały czas ten sam materiał, żeby nowi członkowie ogarnęli go w pełni. Zamiast tworzyć, utkwiliśmy w miejscu.

Wróćmy do samego początku. Czy zanim powołaliście do życia zespół Fear Inside Of Me działaliście w jakiś innych projektach muzycznych ?

Sebastian: Sam ten zespół powstał na zgliszczach poprzedniego zespołu Crash Report. Razem z Julitą Załogą, Mateuszem Sochackim i Maćkiem Kuświkiem pozyskaliśmy perkusistę – Szymona Żuchniewicza i basistę – Adama Tomaszewskiego. Od tego momentu zmieniliśmy formę grania i tak już zostało. Poza tym miałem okazję grać w zespole coverowym Unforseen

Szymon: Cóż bym mógł dodać od siebie. Początki mojego grania to zespół Deceit przy MDK Płock, gdzie nawet udało mi się nagrać jedną piosenkę pt. „Moja Miła” z tekstem zaczerpniętym z wiersza Władysława Broniewskiego, potem przygarnął mnie zespół CrashReport, późniejsze Fear Inside Of Me, granie w tym zespole pozwoliło mi się rozwinąć, nie osiąść gdzieś na początku i tak krótkiego grania. Przyznam szczerze, że hektolitry wylanego potu, często na początku odciski i krew na rękach oraz bolesne zakwasy nie powodowały zwalniania tempa. Starałem się rozwijać, szczerze mówiąc często byłem zmęczony czy wręcz chory z gorączką na próbach, ale energia przekazywana przez graną wspólnie muzykę po prostu ładowała moje TURBO i materiał szedł dalej, rozwijał się… i tak to właśnie jakoś było.

Mateusz: W moim przypadku wszystko zaczęło się w gimnazjum, gdzie trafiłem do tej samej klasy z Sebą. Szybko złapaliśmy dobry kontakt, co ostatecznie przerodziło w się kilkunastoletnią przyjaźń. Sebastian trochę wciągnął mnie do świata muzyki rockowej i namówił do rozpoczęcia przygody z gitara. Kilka wspólnych “zespołów” jeśli można to tak nazwać, ale dopiero FIOM był pierwszym poważniejszym projektem w który byłem zaangażowany. Później gdzieś tam lekko zboczyłem z metalowego kursu i zacząłem robić też inne rzeczy, ale to już działo się równolegle.

Pierwszy skład Fear Inside Of Me z Julitą, bez basisty Adama (2012), fot archiwum zespołu

Jak to się stało, że wspólnie zaczęliście muzykować. Kogo można potraktować jako założyciela bandu ? W jakich okolicznościach zaczęliście tworzyć wspólnie muzykę ?

Sebastian: Razem z Mateuszem zaczęliśmy się uczyć grać na gitarach jeszcze w gimnazjum i najciekawszym sposobem na rozwijanie się w tej kwestii było dla nas wspólne granie. Graliśmy wtedy sobie z Kubą Strzegowskim i w zasadzie od samego początku podobało nam się tworzenie „czegoś swojego”. Później udało nam się poznać parę osób, z którymi mocno się zaprzyjaźniliśmy i mieliśmy wspólne pasje muzyczne. Był to od zawsze pozytywny sposób spędzania wolnego czasu w gronie bliskich przyjaciół.

Szymon: Moje pierwsze spotkanie z Sebastianem i Maćkiem to szkolne apele. Jednego dnia dostałem od chłopaków telefon czy do przyjdę do nich spróbować… zagrać…. Ahh ten stary Polmuz z hi-hatem sklejonym taśmą… tak, to było to. I tak idąc dalej kilka dni później miałem zagrać z Crash Reportem mały gig nie znając całkowicie materiału, aaaale jakoś poszło, tak samo jak dalsze losy… wszystko ruszyło z kopyta, tworzyliśmy to co kochamy. Po prostu.

Mateusz: Myślę, że jeśli trzeba wytypować tego założyciela, to na pewno byłby to Sebastian. Nigdy nie bawiliśmy się w wybieranie lidera, a relacje w zespole były zawsze bardzo rodzinne, ale to Sebastian zaraził część z nas i to z jego inicjatywy pierwotny skład zespołu zaczął się formować.

Jak byście określili to co gracie ? Jakimi bandami się inspirowaliście/inspirujecie tworząc własne dźwięki ?

Sebastian: Ciężko mi to jakoś konkretnie sklasyfikować bo jest po trochu z wielu rzeczy. Dla mnie najbliżej do czegoś w stylu Melodic Death Metal, aczkolwiek podejrzewam, że wiele osób się z tym nie zgodzi. Jeśli chodzi o inspiracje to zdecydowanie In Flames, Darkest Hour, Lamb Of God i Bullet For My Valentine.

Pierwszy koncert zespół zagrał podczas… hmmm nie wiem jak to nazwać… castingu zorganizowanego w Galerii Wisła. Skąd ten pomysł, żeby tam wystąpić ? Ciężka muzyka w galerii handlowej ?

Sebastian: Ciężko to nazwać koncertem, bo zagraliśmy tam raptem jeden kawałek. Mieliśmy w tamtym czasie próby w Klubie Osiedlowym Łukasiewicza. Akurat robiliśmy nowy kawałek w innym stylu niż do tej pory i dostaliśmy informację od Agnieszki Dorajczyk, że jest casting do „Wisła Łowi Talenty” i może fajnie jakbyśmy spróbowali. Niewiele myśląc i nie mając nic do stracenia stwierdziliśmy, że fajnie spróbować w tak niekonwencjonalnym miejscu dla tej muzyki. Była to ciekawa przygoda którą dobrze wspominam i z przymrużeniem oka.

Mateusz: Śmieszna przygoda. Wtedy było to trochę cringowe, zwłaszcza w ówczesnym środowisku metalowym, ale z perspektywy czasu bardzo fajnie to wspominam. Słuchanie jak chłop z jury (jakiś tancerz chyba, szczerze mówiąc nie pamiętam nazwiska) mówi, że to jego bajka, bo słuchał za dzieciaka Gunses Roses (sic!), a Norbi flexuje się na koszulki metalowe było dosyć zabawne. Plus zbicie szyby w banku ING, które było nam przypisywane. Naprawdę śmieszna przygoda.

Pierwszy skład Fear Inside Of Me podczas koncertu na Rock Tower (2013), fot. archiwum zespołu

 Pierwszy Wasz materiał, który ukazał się na Ep-ce pt. Hellworld został nagrany w studio Klon w Sierpcu. Czy jesteście zadowoleni z tego materiału ? Czy to było Wasze pierwsze doświadczenie w studio nagraniowym ?

Sebastian: Myślę, że w tamtym momencie byliśmy zadowoleni, wiadomo po czasie czuć niedosyt, że można było zrobić coś lepiej. W takim profesjonalnym studio było to nasze pierwsze doświadczenie, wcześniej próbowaliśmy nagrywać materiał sami, było to bardzo trudne z racji braku potrzebnej wiedzy, umiejętności i sprzętu, ale takie nagrania również powstały i nawet były przez pewien czas publiczne lecz w tej chwili nie posiadamy już żadnych nagrań z tego okresu.

Mateusz: To była nasza pierwsza styczność z profesjonalnym nagrywaniem muzyki. Gdy usiadłem na stołku z gitara w ręku i Andrzej powiedział, żebym się nastroił, byłem tak wystraszony, że ręce mi się trzęsły i nie mogłem trafić w struny. Pamiętam, że gdy dostaliśmy już finalny materiał i słuchałem go na fizyku, byłem zachwycony. Teraz z perspektywy czasu wiem, że sporo można było tam poprawić, ale który twórca przy obcowaniu ze swoimi starymi “dziełami” tak nie ma, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Co się działo z Wami w okresie pomiędzy nagraniem Epki, a płyty długogrającej, która ukazała się kilka dni temu ?

Sebastian: Zdarzało nam się zagrać kilka koncertów m.in. z płockim Karcharothem w Aleksandrowie Kujawskim w klubie FADO, na paru edycjach Rock Tower, czy WOŚP.

Mateusz: Jakieś pojedyncze koncerty. Szczególnie dobrze wspominam ten zagrany w naszym Rocku i support przed Hunterem. Ale głównie to były problemy z krystalizacją składu. Sam byłem temu pośrednio winny, ponieważ odszedłem i wróciłem w międzyczasie. Była w planach trasa jako support większego zespołu, ale m.in. z powodów właśnie składowych, rozwiało się to na etapie dogadywania szczegółów.

Napiszcie proszę jak wyglądało nagranie płyty „The Light Of Dawn”. Z tego co mi wiadomo był to proces bardzo rozciągnięty w czasie 🙂

Sebastian: Oj tak, zdecydowanie trwało to dosyć długo. Bębny zaczęliśmy wbijać już w 2018 roku. Z tego miejsca bardzo chciałbym podziękować Darkowi Daniszewskiemu za możliwość nagrania ich z jego pomocą. Było to świetne doświadczenie i mam bardzo dobre wspomnienia z tej sesji. W późniejszym czasie nagrywaliśmy gitary i bas u mnie w domu na tanim interfejsie M-Audio, ale takie wtedy mieliśmy warunki. Do tego momentu wszystko szło po naszej myśli, zaczęliśmy nagrywać już wokale Maćka do kawałów „Under 10k suns” i „Prisoner’, ale znów dotknęły nas problemy składowe. Maciek odszedł z zespołu i nie miał czasu żeby przyjechać do Płocka i nagrać reszty kawałków, więc musieliśmy poszukać nowego wokalisty. Dołączył do nas Brian Kosiewski, który nagrał wokale do „Mirrors”, lecz również nie zagrzał w naszych szeregach miejsca na długo. Kolejne poszukiwania trwały dosyć długo, aż w końcu podczas sesji nagraniowej bębnów do płyty Leshy, Piotrek Śmigielski podrzucił mi kontakt do Janka Jaworskiego. Zgadaliśmy się i dołączył do FIOMu oraz dokończył nagrania wokalu na płytę.

Kacper: Częściowo brałem udział (jako obserwator) w nagraniach wokalu, basu i naturalnie jako gitarzysta rytmiczny stanąłem przed wyzwaniem i jednocześnie zaszczytem nagrania swoich skromnych partii na płytę. Cały proces był cudownym przeżyciem, ponieważ tak na prawdę dzięki chłopakom mogłem wejść w świat tworzenia muzyki i to od bardzo profesjonalnej jak na budżet i możliwości strony, a podkreślę, że przed dołączeniem do zespołu potrafiłem bardzo mało i nie miałem wiedzy w tym temacie. Każdy z nich włożył w to dużo serca i pracy, natomiast dla Sebastiana za spięcie tego wszystkiego w całość i czuwanie przez tak długi okres nad projektem wielkie, wielkie chapeau bas.

Wojtek: Dla mnie to był pierwszy poważny raz, gdzie musiałem wbijać jakiś materiał pod metronom, który mimo wszystko zweryfikował mnie w całości. Mało tego, Sebek dalej mi wypomina te kaleczne nagrywki i przeciąganie tego procesu, lecz finalnie efekt jest w miarę dostateczny, a i tuż po wydaniu płyty można mówić o wewnętrznym oczyszczeniu, że po tylu latach wyżej wymieniony materiał ujrzał światło dzienne.

Janek: Ja swoje partie poza „Keep Cool Them” nagrałem za biurkiem w domu, jako że niedługo po wbiciu wokali do wspomnianego przeze mnie numeru zaczął się pierwszy lockdown.

Koncert w Rock’69 Płock (2015), fot. archiwum zespołu

Na najnowszy krążek zaprosiliście kilku gości. Możecie o nich powiedzieć ? Dlaczego akurat te osoby i co one wniosły do Waszej muzyki ?

Sebastian: Jasne! Zacznijmy od końca. W kawałku „Why” orkiestrację zrobił dla nas Adam Barnes, a partie wokalne zaśpiewała Julita Załoga. To chyba najstarszy kawałek na płycie choć przeszedł sporą ewolucję od swojego powstania. Ponieważ od samego początku śpiewała w nim Julita to oczywistym było dla nas, że również musi wziąć udział w nagranej wersji.
Do utworów „That Should Be Banned” oraz „I am” orkiestracje napisał Piotr Magierski, z którym miałem przyjemność współpracować przy innych projektach. Jest to bardzo zdolny i kreatywny człowiek, który mimo nie słuchania tego typu muzyki zgodził się podjąć wyzwanie i uważam, że zrobił kawał dobrej roboty! Lubię takie „spojrzenie z boku”. Wprowadza to nową warstwę atmosfery i klimatu do twórczości. Oczywiście Intro całej płyty to w 100% jego dzieło.

Jakie macie plany na najbliższy czas ? Szykują się jakieś koncerty ?

Sebastian: Na razie nie mamy planów na wspólne granie. Coś tam tworzymy, kombinujemy, ale na tę chwile nie planujemy wskrzeszania tego projektu.

Mateusz: Na koncerty raczej nie ma co liczyć. Mamy jeszcze jedną mała niespodziankę dla osób które kojarzą nas z naszych początków, ale to jest coś, co musi odczekać trochę po premierze LP. Takie małe pożegnalne epitafium. Jeśli chodzi o dalsze działanie muzyczne, jest kilka pomysłów. Wiem, że z częścią chłopaków na pewno przetniemy się jeszcze na naszej drodze muzycznej, ale na pewno nie będzie to już w ramach projektu FIOM.

Rok 2015 na basie Łukasz Szermeta, fot. archiwum zespołu

Czy obserwujecie to co dzieje się na „płockiej scenie rockowej” ? Czy są jakieś zespoły z naszego miasta, które w jakiś szczególny sposób przypadły Wam do gustu?

Sebastian: Zawsze byłem pod wielkim wrażeniem Black Mad Lice. Na pewno Prey Of Monsoon ( w którym śpiewa Janek), Concatenation. Warto również wspomnieć o Leshy, o którym mam wrażenie jest coraz głośniej.

Wojtek: Obserwuję, chociażby ze względu na lokalną solidarność. Nie ukrywam, że ciężko mi się zdecydować na zespoły, które bardziej do mnie trafiają, bo zasadniczo w każdej płockiej kapeli można znaleźć elementy, na które będziemy zwracać uwagę, ale jeśli miałbym wymieniać zespoły, które automatycznie mnie kupiły to na pewno: Leshy, Schrottersburg, Ździry, Parh, Baalberith i Concatenation.

Kacper: Osobiście słabo orientuje się w temacie Płockiej sceny muzycznej. Bardzo dobrze jednak znam wcześniej wspomniany przez Sebastiana zespół, Prey of Monsoon. Osobiście uważam, że już dziś chłopaki reprezentują poziom co najmniej zawodowy, a jeszcze dużo przed nimi. Ostatnia ich produkcja grała u mnie zapętlona bardzo długo, słyszałem ich nawet raz na żywo i żałuję, że było to tylko na sali prób, a nie na dużej scenie, na którą są stworzeni.

Janek: Ja klasycznie odpowiem podobnie do Wojciecha, poza wymienionymi przez niego zespołami jeszcze bardzo podobają mi się Varnheim i Black Mad Lice.

Mateusz: Powiem szczerze, że przestałem trochę ogarniać naszą scenę. Projekty które gdzieś tam śledzę to głównie rzeczy ziomków. Wielki big up dla Prey Of Monsoon (Janek, Wojtek buziaki), bo tak jak napisał Kacper, uważam, że chłopaki strasznie zasługują na dużą scenę. Schröttersburg który znam od dłuższego czasu, ale w którym zakochałem się dopiero stosunkowo niedawno. Brakuje mi trochę jakichś darkwavów i coldwavów zdecydowanie, bo tego nigdy dla mnie zbyt dużo.

Rok 2019 na wokalu Brian Kosiewski, fot archiwum zespołu

Napiszcie proszę o Waszych ulubionych „płockich” płytach ? Dlaczego akurat te ?

Sebastian: Moimi ulubionymi zdecydowanie są obie płyty Black Mad Lice. Moc, melodia to jest to co lubię w graniu! Kolejna będzie, nieistniejącego już składu The Nameless – „Unnamed Reflections”, które mocno przypomina mi granie Trivium. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie EPka Vat Six Nine, zawierające utwory Rusted Divine i Connection Failed. Szkoda że chłopaki już nie tworzą bo to był kawał fajniej muzy. EPka Karcharota, na której jest utwór „Soul Beggar” to także kawał świetnej roboty!

Wojtek: Leshy „Psychopomp” – przede wszystkim tutaj to brzmienie mnie kupiło i kompozycje, które zachowują perfekcyjny balans między powolnym wpierdolem a złapaniem oddechu i zbudowaniem napięcia. Powiem więcej, że po odsłuchaniu tej płyty zdałem sobie sprawę jak bardzo powinniśmy się cieszyć, że są takie charakterystyczne zespoły na płockiej scenie.

Varnheim „Aura” – Jako, że ta płyta już miała premierę to można o niej głośno mówić i mówię, że jest to kolejny wybitny twór warty uwzględnienia i niezmiernie się cieszę, że chłopaki wypuścili już tą płytę. Materiał mający swój klimat i też swój tok kompozycyjnego myślenia (Niekiedy wyrywającego się z kanonu black metalu). Wierzę, że w przypadku tego zespołu będzie mówić się jak o kolejnym materiale eksportowym z Polski wypływającym na zagraniczne sceny metalowe.

Schrottersburg „Dalet” – Wasz materiał idealnie wypełnia lukę odpowiedzialną za obniżanie temperatury na płockiej scenie, a ja akurat lubię jak jest zimno i przestrzennie w muzyce, a ta płytka idealnie pasuje do tych wytycznych. Dodam tylko, że czekam na następne wasze wydawnictwo 😀

Lao Che „Gusła” – również coś dorzucę odnośnie najsłynniejszego tworu płockiego. Uwielbiam jak odniesienia do narodowej literatury idą w parze z zachowaniem ludowego klimatu. Ta płyta umocniła moje powyższe przekonanie i też pokazała, że projekty, których na co dzień słucham prawdopodobnie mocno się inspirowały tą płytą (przynajmniej odnoszę takie wrażenie przy słuchaniu Licha i WTZ).

Janek: Tutaj znowu dzielę opinię z Wojtkiem; „Psychopomp”, „Dalet” i „Gusła” to są świetne płyty, które wymieniałem już wcześniej pośród moich ulubionych płockich wydawnictw. Varnheim z „Aurą” ten bardzo wysoki poziom utrzymuje, od premiery ta płyta jest u mnie na zapętleniu. No i oczywiście wypada wspomnieć o „Divine Touch”, pierwszy odsłuch tej płyty na etapie wczesnego gimnazjum mnie wgniótł w fotel.

Mateusz: Cholera, ciężko znów nie powtórzyć opcji chłopaków. Zdecydowanie Schrottersburg. “Dalet” i “Ciało” leciało u mnie przez ostatnie miesiące na zapętleniu obok Molchat Domy, Randez-Vous, Boy Harsher czy “Warszawy” Krzyżyka. Świetne płyty. Równe, spójne, bardzo klimatyczne i chłodne (chciałem tu zrobić jakiś żart o niskiej temperaturze, ale Wojtek mnie ubiegł).