Muzyka, która przypłynęła z kosmosu

Maciej Stoliński podczas koncertu Rigor Mortiss, fot. archiwum zespołu
Maciej Stoliński podczas koncertu Rigor Mortiss, fot. archiwum zespołu

Gościem dzisiejszej rozmowy jest jedna z najbardziej intrygujących postaci naszej lokalnej sceny muzycznej. Założyciel jednego z najoryginalniejszych zespołów, jakie kiedykolwiek funkcjonowały w naszym mieście, wielbiciel gongów i mis tybetańskich, który energię do działania czerpie z kosmosu. Zresztą słowo kosmos pojawi się w rozmowie kilkukrotnie i to nie tylko w odniesieniu do aury tajemniczości jaka unosi się wokół mojego dzisiejszego rozmówcy, ale również w odniesieniu do pewnego “kosmicznego” instrumentu 🙂 Zapraszam na rozmowę z Maciejem Stolińskim (Rigor Mortiss, Dobry Wieczór, Chubby Greg, Pokątne Truskawki).

Cześć Maciek. Dzisiaj bez zbędnego pierdu pierdu, tylko od razy przechodzę do meritum rozmowy 🙂 Jak w Twoich wspomnieniach wyglądały lata 80te, jeśli chodzi o płocką scenę rockową. Co pamiętasz z tamtego okresu ?

Cześć. Dla mnie to był czas radykalny, bezwzględny, nie wygładzało się kantów, nie zwracało się uwagi na konwenanse. To był czas bardzo dużego fermentu w muzyce i w sztuce w ogóle.

To były ciekawe czasy, bo jednocześnie grywało się w kilku zespołach – tak dużo było pomysłów, energii i…wolnego czasu. Nie było rozbuchanej konsumpcji, jak dziś, bo nie było ani kasy, ani czego konsumować. W pamięci mam młodych, zbuntowanych, często anarchizujących ludzi, którzy nie mieli kas, ale mieli w sobie ducha do działania, przełamywania, tworzenia i bezinteresownego dzielenia się tą twórczością.

Mnie bardzo interesuje ten okres, gdyż będąc brzdącem oczywiście nic z tych lat nie mogę pamiętać, a bardzo chcę się dowiedzieć jak wyglądała “płocka scena”. Gdzie się odbywały w tamtych czasach koncerty ?

Koncerty najczęściej organizowane były w różnych Domach i Ośrodkach Kultury. W Płocku prężnie działał pod tym względem SDK czyli Spółdzielczy Dom Kultury przy ul. Krzywosutego. W piwnicy była sala prób i najczęściej raz w miesiącu lub co dwa miesiące był organizowany koncert na dużej sali. Na tych koncertach najczęściej grały płockie kapele – były to tzw. przeglądy muzyki.

A czy jakiś gig szczególnie utkwił w Twojej pamięci ?

Pamiętam jeden gig : były jakieś problemy techniczne i organizatorzy nie wpuszczali publiki na salę. Przed SDKiem czekało ok. 200 może nawet 300 osób. Stłoczeni na schodach i wokół wejścia. Oczywiście popijane było piwko i tanie wino. Hormony buzowały. W pewnym momencie rozkręciła się ostra zadyma i zaczęliśmy się napieprzać między sobą. Całe szczęście ktoś z organizatorów wpadł na pomysł żeby otworzyć drzwi na salę koncertową i całe towarzystwo “wpadło” do środka i o dziwo nagle zadyma się skończyła, bo przecież była już zapowiedź posłuchania muzyki na żywo, a to było swoiste “święto”.

Maciej Stoliński podczas koncertu Rigor Mortiss w ramach trasy koncertowej z zespołem Variete w płockim Domu Technika (1993), fot, Wojtek Wożniak

Czy pamiętasz z tamtego okresu jakieś lokalne bandy, które szczególnie przypadły Tobie do gustu ?

Pamiętam jeden z takich właśnie przeglądów muzyki z SDKu, na którym zagrały 3 kapele.

Nazwy pierwszej nie pamiętam, ale pamiętam, że grał w niej Kuba Ligor “Melon” i to było bardzo ciekawe i ożywcze potem zagrało Farben Lehre – już wtedy grało muzykę wtórną, a potem tylko rozwinęli się w tym kierunku, a na końcu zagrała Monarchia i urwali mi głowę.

Pamiętam ich sekcję rytmiczną, która napieprzała jak sekcja New Model Army za najlepszych swoich czasów. Świetna gitara, która malowała pejzaże, a w jednym numerze zjawiskowa trąbka, która na owe czasy była totalnym ewenementem.

Skąd się wzięła u Ciebie pasja muzyczna ? Czy ktoś z Twojej rodziny zajmował się zawodowo/hobbystycznie graniem ?

Przypłynęła z kosmosu. Nikt w mojej rodzinie wcześniej nie grał.

Jakiem muzyki w tamtym czasie słuchałeś ?

Z polskiej muzy to głównie punk : stara Siekiera, a potem Armia, Moskwa, Dezerter, TZN Xenna , nowo i zimnofalowe : Made in Poland, Variete, 1984, One Million Bulgarians,

Z zachodniej muzy : Bauhaus, Joy Division, później przyszła fascynacja The Cure przez co wyrzucono mnie z liceum ( w tamtym czasie miałem włosy a la Robert Smith czego nie tolerowano w Jagiellonce :), no i w końcu SWANS, których poznałem w dość ciekawy sposób. Jechałem samochodem z Płocka do Gdańska i zabrałem na “stopa” jakiegoś faceta. Był to właśnie okres fascynacji The Cure, których granie wydawało mi się wtedy bardzo mroczne ;)) W aucie słuchałem oczywiście Cure’ów twierdząc , że to takie ostre cold wave i awangarda, na co zabrany koleś z uśmiechem na twarzy stwierdził (parafrazując słowa Bogusia Lindy) : “co ty kurwa wiesz o awangardzie i zimnej fali? – SWANS to są mistrzowie No Wave i awangardy”

Autostopowicz zaproponował, że przegra mi kasetkę z najlepszą ich płytą. I po dwóch tygodniach odebrałem przesyłkę na poczcie z przegraną na kasetę płytą “Children of God” (a jako bonus kilka kawałków Sonic Youth). Nie muszę Ci mówić co stało się, kiedy włączyłem po raz pierwszy mojego kaseciaka z “Dziećmi Boga” – urwało mi głowę i przestałem już słuchać The Cure :))

Mam tę przegraną kasetę do dziś…

SWANS to była muza, która ukształtowała mnie jako człowieka i muzyka. Ma na mnie ogromny wpływ po dziś dzień. A od czasu ponownej Ich reaktywacji w 2010 roku uważam, że to jeden z ważniejszych zespołów w historii muzyki. Płyty takie jak : stare “Filth”, “Greed” , oczywiście “Children of God” i nowe : “The Seer”, “To Be Kind” i “the Leaving Meaning” zmieniają świadomość i postrzeganie otaczającego świata.

Powiedz mi o początkach swojego muzykowania. Kiedy mniej więcej doszedłeś do wniosku, że chciałbyś grać na instrumencie i założyć swój własny band ?

W wieku 15 lat słuchałem muzy przez większą część dnia i w pewnym momencie usłyszałem “głosy z kosmosu” ;)) Przekonałem rodziców, że muzyka to moja pasja. Wcześniej ojciec próbował mnie zainteresować kolarstwem, szachami i podnoszeniem ciężarów…z marnym skutkiem.

Nie miałem swojej kasy, więc wybłagałem rodziców, żeby kupili mi gitarę elektryczną. Dostałem jedną z brzydszych – “Kosmos”, o charakterystycznym heavy metalowym kształcie i dość paskudnym brzmieniu. Ale byłem szczęśliwy. Przez pierwszy rok spałem z nią i grałem w każdym wolnym czasie. Po około dwóch latach miałem odłożone już swoje pieniądze i kupiłem używaną podróbkę Fendera Telecaster’a i zacząłem intensywnie myśleć o graniu w kapeli.

Miałem krótki epizod jako wokalista w zespole Pokątne Truskawki , a potem było już Dobry Wieczór, z którego później powstało Rigor Mortiss.

zespół Dobry Wieczór (1989), fot. dzięki uprzejmości Jacka Sokołowskiego

Jak wyglądały kwestie instrumentalne się w tamtych czasach ? Na jakim sprzęcie się grało ? Gdzie się kupowało instrumenty ?

Tak jak wspomniałem moje pierwsze gitary to : Kosmos, potem Fender Telecaster – obydwie używane, kupione z rynku wtórnego od kumpli. Sklepy z instrumentami były tylko w dużych miastach: w W-wie może ze dwa , trzy; największy na Placu Konstytucji, do którego jeździliśmy po struny i pałki do perkusji. Na nowe instrumenty było stać muzyków ze znanych kapel lub po prostu mocno zdeterminowanych.

Potem już za czasów RM (Rigor Mortiss) po kilku miesiącach nie dojadania, intensywnej pracy i odkładania każdej złotówki, pożyczonym od ojca Radzia (Radek Filarski – klawiszowiec RM) mercedesem model “beczka” pojechaliśmy po instrumenty do Niemiec. Mieliśmy ambitny plan, żeby kupić sampler dla Radzia i dla mnie gitarę. Wtedy w Polsce nigdzie nie można było kupić samplera, bo prawie nikt go nie używał, a już na pewno nie jako podstawowego instrumentu w kapeli. Radzio studiował wtedy w W-wie i ktoś mu powiedział, że w Hamburgu jest hurtownia instrumentów, która zaopatruje dużą część Europy. Stwierdziliśmy, że w takim miejscu na pewno mają samplery. Nie istniało coś takiego jak sprzedaż wysyłkowa i kurierzy, więc pojechaliśmy do Hamburga. Kupiliśmy sampler Roland W-30, który odmienił diametralnie nasze brzmienie.

W drodze powrotnej wstąpiliśmy do Berlina i w olbrzymim sklepie muzycznym kupiłem gitarę Washburn KC-40V, którą mam do dzisiaj. Teraz pogrywam również na elektroakustyku : Hagstrom model Mocon2.

Radzio wcześniej grał na : Estradzie 207AR, która ważyła 50 kg !!! , Vermonie String, później już za czasów kiedy próby graliśmy w Domu Technika na Yamaha DX7.

Sokół (perkusista RM) za dawnych czasów grał na Amati, a potem przesiadł się na Pearl’a

Pierwszym bandem o którym wiem, że się w nim udzielałeś był zespół Chubby Greg. Czy zanim powstał ten band, zebrałeś już jakieś doświadczenie muzyczne w innych zespołach ?

Moją pierwszą kapelą, w której grałem, a w zasadzie tylko próbowałem śpiewać były Pokątne Truskawki. To nie była muzyka, za którą przepadałem, ale zacząłem mieć styczność z muzykami i to był dla mnie start “w dorosłość” (miałem wtedy 16 lat). Potem pojawiło się Dobry Wieczór, z którego powstał Rigor Mortiss. Od początku z RM programowo graliśmy muzykę industrialną, brzydką, momentami niestrawną, a rozwinęliśmy się w tym, kiedy wyrzuciliśmy z zespołu basistę Kubła i wokalistkę Olkę (bo za miękko i lirycznie śpiewała 🙂

Niedługo po powstaniu RM zawiązaliśmy psychodeliczno-rave’owy Chubby Greg i zupełnie awangardowy SimureAkai, jako odskocznię od brutalnych, industrialnych brzmień Rigor’ów.

zespół Chubby Greg (1992), fot dzięki uprzejmości Jacka Sokołowskiego

Wszystkie zespoły w których się udzielałeś powstały na przełomie lat 80/90tych. Czy transformacja systemowa w jakiś sposób wpłynęła na muzykę którą wtedy graliście ? Weźmy np. wspomniany Chubby Greg 🙂

Chubby Greg, tak jak wspomniałem, to była tylko odskocznia od RM. Dla mnie Rigor Mortiss zawsze było numer 1, zarówno pod względem muzycznym , jak i ludzkim.

Transformacja systemowa wpłynęła na ChubbyGreg w takim stopniu, że zaczęliśmy mieć łatwiejszy dostęp do różnych substancji zmieniających świadomość (śmiech)

Gdzie graliście próby ?

Próby z ChubbyGreg graliśmy w kanciapie w piwnicy domu kultury (DK) przy Sienkiewicza (dawny POKiS). Był pozytywny klimat. Opiekunem muzycznym (“panem instruktorem”) tego miejsca był Krzysiek Kralka i nie specjalnie ingerował w to nasze granie. Za co byliśmy Mu wdzięczni. Kralka grał w jazzowej kapeli LOFT i nie za bardzo rozumiał naszej muzy. Kiedyś załamany naszą muzą przyniósł nam na próbę metronom, żebyśmy przynajmniej równo grali, ale nie bardzo przypadł nam do gustu ten pomysł :))

Kanciapa miała swoje plusy – było blisko po piwo (co było bardzo ważne) i były niezłe wzmacniacze gitarowe. Choć i tak najlepszym, jak na tamte czasy mógł się pochwalić Dom Technika, który jako jedyny w Płocku miał na wyposażeniu Marschala z lampową głową i czterogłośnikową kolumną.

Z zespołem Chubby Greg nagralisie materiał demo pt. LSD Demo. Możesz powiedzieć coś o procesie nagrania tego materiału? Jak to wyglądało ? Kto był realizatorem ?

LSD Demo nagraliśmy w 1992 lub ’93 w kanciapi , w której graliśmy próby. Realizatorem nagrania był Krzysiek Kralka. To były harcerskie warunki : parę mikrofonów , konsoleta i nagranie na setkę. Ale i tak byliśmy zajebiście zadowoleni, że w ogóle te nagrania powstały.

Jako Chubby Greg zagraliście kilka koncertów jak to się mówi „wokół komina”. Czy jakiś koncert szczególnie utkwił w Twojej pamięci ? Rozmawiałem wcześniej z Jackiem Sokołowskim i on wspominał koncert w Kutnie, kiedy publiczność krzyczała na Was “Róże Europy” ? Czy Ty w zakamarkach swojej pamięci też masz jakieś szczególne wspomnienia, historie dotyczące któregoś z Waszych gigów ?

Pamiętam koncert w Gostyninie, gdzie na początku mieliśmy jakieś problemy techniczne i start się mocno opóźniał, a my już byliśmy na scenie. Publika odebrała to, że przyjechali kolesie z Płocka i “gwiazdorzą”, więc zaczęli nas wygwizdywać. Wtedy Żagiel ( basista – Grzesiek Żaglewski) dolał oliwy do ognia. Przemówił swoim bełkotliwym, lekko pijanym głosem, żeby się nie burzyli, bo są z małego miasta, a my jesteśmy z dużego miasta i ich wydziedziczymy. To było gadka zupełnie pozbawiona sensu (śmiech !)

Skutek był taki, że jeszcze mocniej zaczęli gwizdać, a my zagraliśmy jeden z lepszych gigów.

Po rozpadzie zespołu Chubby Greg, kontynuowaliście z Jackiem Sokołowskim swoją przygodę muzyczną w zespole Dobry Wieczór. Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej o tym bandzie, bo szczerze mówiąc nie za dużo mi o nim wiadomo ?

Tak jak wspomniałem Chubby Greg istniał przez parę lat równolegle z RM, a Dobry Wieczór to protoplasta RM. Grali w nim : Olka Kędzierska – vocal ; Paweł Kubeł Kubicki na basie, Jacek Sokół Sokołowski – bębny, Radek Radzio Filarski – klawisze i ja na gitarze .

Po “chwili” wyrzuciliśmy Olkę , bo jak wspominałem za lirycznie śpiewała i Kubła, bo urodziło mu się dziecko i nie przychodził lub spóźniał się notorycznie na próby ,na chwilę zaprosiliśmy do współpracy Tomka Żarówę Dobrzenieckiego z Hazaela.

Potem w RM zostaliśmy we trzech (bez Tomka)

zespół Rigor Mortiss (1991), fot. Paweł “Kubeł” Kubicki

Rigor Mortiss to chyba jedna z najbardziej „kultowych” formacji dla płockiej sceny rockowej. Czuć w tej muzyce było (i nadal tak jest) oryginalność, duchotę oraz „buczenie” pobliskiej rafinerii. Jak Ty odniesiesz się do tych moich spostrzeżeń ? Czy taki był zamysł tej muzyki czy po prostu „tak wyszło” ?

Tak jak wspomniałem wcześniej, Rigor Mortiss to moje ukochane dziecko. Byliśmy nowatorscy – wtedy w Polsce nikt nie używał samplera jako instrumentu podstawowego. Niewielu muzyków w ogóle wiedziało o co chodzi w samplingu.

Dziś to się pięknie nazywa – „nagrania terenowe”, wtedy nic takiego nie istniało, ale my to robiliśmy, grając pierwsze próby w garażu. Kiedyś kumpel przyjechał do nas starym radzieckim motocyklem M-72, który wspaniale brzmiał na wolnych obrotach. Wyskoczyliśmy z mikrofonem, zsamplowaliśmy ten dźwięk i na jego bazie stworzyliśmy numer Mort Douce, który do dziś gramy na koncertach. Nasza muza wykuwała się w atmosferze ropopochodnej, industrialnej. Kręciły nas brzydkie dźwięki , chropowate, momentami sprawiające ból, a na pewno dyskomfort. Jeśli na próbie zrobiliśmy jakiś kawałek, który był w naszym odbiorze zbyt ładny, musieliśmy go “zbrzydzić”. W tym graniu nie było kompromisów !

Z tego co wspominał kiedyś podczas rozmowy Jacek Sokołowki, ogromną pomoc okazał Wam Robert Brylewski (legenda sceny niezależnej m.in. twórca Brygady Kryzys, Izraela, Falarek Band, oraz założyciel studia Złota Skała). Czy możesz opowiedzieć o tej znajomości ?

Robert Brylu Brylewski był kosmitą, absolutnie rzadkim gatunkiem. Jego studio, Złota Skała mieściło się wtedy w piwnicy akademika Riviera ( w W-wie oczywiście) . Radzio waletował w tym akademiku i czasem mijał na schodach Bryla. Robiliśmy pierwsze studyjne nagrania u Piotrka Kokosińskiego z Reds i chcieliśmy wykorzystać automat perkusyjny. Problem w tym , że go nie mieliśmy. Pomyśleliśmy, że w takim studio jak Złota Skała na pewno mają automat, więc niewiele myśląc wysłaliśmy po niego Radzia. Brylu na naszą prośbę zareagował w sposób naturalny dla Niego – wyjął automat perkusyjny z racka, zawinął go w jakąś szmatę i stwierdził : “tylko przynieście go w przyszłym tygodniu, bo mam nagrania i będzie mi potrzebny”. Radzio dopytywał, czy coś ma zapłacić, coś podpisać, jakieś pokwitowanie, na co Brylu patrząc w oczy Radzia stwierdził, że przecież na pewno oddamy mu ten automat, więc nic nie jest potrzebne…Automat oczywiście zwróciliśmy w terminie i tak się zaczęła nasza relacja.

Z nagrań u Kokosa nie do końca byliśmy zadowoleni. Brylu zlitował się nad nami i zaproponował nagrania w swoim studiu – akurat stało puste przez trzy dni. Te nagrania to duża zasługa Marka Grzesika, który miksował je po nocach tak , żeby zdążyć z całością w owe trzy dni. Później Brylu zrobił mastering i mieliśmy nagraną płytę. Brylu nie wziął od nas za studio ani złotówki – prosił tylko, żebyśmy jakoś się rozliczyli z Markiem za nieprzespane nocki.

Robert to był wspaniały człowiek – humanista wielkich rozmiarów.

Jak przebiegała sesja nagraniowa Waszego debiutanckiego albumu w studio Złota Skała ?

Całą płytę nagraliśmy w trzy dni i trzy noce. W dzień nagrywaliśmy, a w nocy miksowaliśmy. Spaliśmy po parę godzin. Było bardzo intensywnie. Byliśmy bardzo zdeterminowani, ale też nigdy wcześniej i nigdy później nie byliśmy tak dobrze przygotowani do nagrań. To był nasz czas, byliśmy w szczytowej formie.

zespół Rigor Mortiss (1991), fot. Paweł “Kubeł” Kubicki

Po nagraniu debiutanckiego materiału ruszyliście w trasę koncertową z zespołem Variete ? Jak wspominasz tę trasę i ten okres działalności zespołu, po nagraniu i wydaniu debiutanckiego materiału ?

To były czasy, w których potrafiliśmy zagrać 50-60 koncertów w ciągu roku, co dzisiaj wydaje się wynikiem nie do powtórzenia z taką muzyką. Czasem graliśmy jako „danie główne”, a czasem jako support, również z takimi zespołami jak Apteka, Variété czy Armia. Ludzie byli mniej „poszufladkowani” i taki zestaw mógł się zaprezentować i być dobrze odebranym, a mogliśmy też grać z metalowcami.

Po wydaniu płyty stwierdziliśmy, że jak każdy szanujący się zespół trzeba ruszyć w trasę. Cały tour był rozpisany na 10 koncertów. Ale trasa była 100% DIY i już po trzech gigach ( w Kołobrzegu, Bydgoszczy i Płocku) ogłosiliśmy bankructwo i resztę występów trzeba było odwołać.

Tak czy inaczej było warto. Relacja z Variete przetrwała do dzisiaj i chłopaki wspominają, że takiego morza Krwawej Mary nigdzie nie wypili, co w Płocku…(śmiech !)

Początkiem końca okazał się wyjazd „samplerowca” zespołu Radka Radzia Filarskiego do USA. Dlaczego Radzio wyemigrował z kraju ? Radzio studiował informatykę na Politechnice w W-wie i niestety dla RM był w tym dobry. Już na studiach znaleźli Go headhunterzy ze Stanów, którzy już wtedy drenowali nasz rynek absolwentów wyższych uczelni. Radzio skorzystał z propozycji i wyjechał na wieloletni kontrakt do USA. Zrobił karierę jako informatyk i żyje do dziś w Stanach.

Jak wyglądała działalność zespołu po wyjeździe Radzia z kraju ? Z tego co kojarzę do zespołu dołączył Tomasz „Żarówa” Dobrzeniecki ? Rozumiem, że to już nie było to, skoro zdecydowaliście się zakończyć chwilę później swoją działalność ?

Tak jak mówisz, po wyjeździe Radzia zaprosiliśmy do współpracy Tomka Dobrzenieckiego z Hazael’a. Mentalnie wszystko się składało. Zagraliśmy parę koncertów, również świetny na festiwalu Castle Party. Ale to był już łabędzi śpiew. Mieliśmy dużo problemów ze sobą, z życiem, z używkami…poza tym era industrialna dobiegła końca, co słychać w radiu.

Maciej Stoliński i Jacek “Sokół” Sokołowski podczas koncertu Rigor Mortiss w ramach trasy koncertowej z zespołem Variete w płockim Domu Technika (1993), fot, Wojtek Wożniak

Co się działo z Tobą po rozpadzie Rigor Mortiss ? Czy jeszcze próbowałeś swoich sił muzycznych w jakimś innym projekcie ? Czy odwiesiłeś gitarę na wiele lat, aż do reaktywacji RM w 2014 ?

Zająłem się wpływem muzyki i wibracji na organizm ludzki. Gram na gongach i misach tybetańskich od wielu już lat. Gong wytwarza najsilniej rezonujący dźwięk ze wszystkich dźwięków odkrytych kiedykolwiek przez człowieka. Jego wibracje wpływają na ciało, umysł i duszę poprzez spowalnianie przepływu fal mózgowych, co redukuje stres, uwalnia od lęków i przywraca naturalna równowagę psychofizyczną. W tym roku ukończę budowę Domu Muzyki, w którym będzie miejsce spotkań z wibrującymi dźwiękami.

W 2014 roku nakładem Requiem Records, ukazała się płyta zawierająca zbiór Waszych wszystkich nagrań poczynionych w latach 90tych plus zapis video m.in. koncertu popełnionego przez Was w Domu technika w Płocku. Czy wtedy też narodził się pomysł na reaktywację bandu ?

Płytę wydał Łukasz Pawlak w swojej niezależnej wytwórni Requiem Records. To On namówił nas, żebyśmy z okazji premiery płyty zagrali również krótki koncert w Warszawie.

Przygotowaliśmy set 5 utworów z dawnych czasów RM. Okazało się jednak, że po zagraniu tych pięciu numerów publika chce, żebyśmy bisowali. No to zagraliśmy jeszcze raz te same 5 utworów. Była niesamowita energia i stwierdziliśmy , że trochę szkoda tej energii i można wspólnie pograć.

Rigor Mortiss (2019), fot. archiwum zespołu

Czy mieliście jakieś oczekiwania po Waszej reaktywacji ? Uważaliście, że nadal jest zapotrzebowanie na taką muzykę ?

To było spontaniczne. Tak jak mówiłem, zaskoczyła nas reakcja publiki po pierwszym koncercie i niesamowita energia. Wspólne granie po prostu znowu sprawiało nam zajebistą przyjemność . Zapotrzebowaniem na naszą muzykę nigdy się nie przejmowaliśmy, zarówno w latach 90-tych jak i teraz.

W 2019 ukazała się Wasza ostatnia płyta pt. Wbrewny. Muszę przyznać, że jest to mega ciekawy materiał. Bardzo fajnie się tego słucha, są na niej fantastyczne kompozycje i brzmienia. Jednak po nagraniu tej płyty i kilku teledysków do utworów na niej się znajdujących nastała… cisza. Czy zespół skupił się tylko na pracy studyjnej, czy jednak chciałby koncertować, ale nie ma siły przebicia ? Jak oceniasz to co dzieje się teraz wokół RM ? Czy w ogóle zespół istnieje ?

Nasza płyta “Wbrewny” to zdecydowanie nasz najbardziej dojrzały i najciekawszy materiał. Nagrywając go nie byliśmy już niczym skrępowani, żadną konwencją, żadnymi schematami. Dlatego ta płyta jest tak bogata w warstwie kompozycyjnej i brzmieniowej a jednocześnie ma nadal korzenie w naszym umiłowanym industrialu. Jest dużo ciekawego samplingu własnej roboty, co nadal sprawia nam dużą frajdę.

Odchodząc od RM, chciałem się Ciebie zapytać czy obserwujesz to co dzieje się współcześnie na płockiej scenie rockowej ? Czy są jakieś bandy, które się Tobie podobają i 3masz za nie kciuki ?

Z mainstreamu zawsze miałem duży szacunek dla Lao Che. Uważam, że to zawodowe granie i nasz najlepszy “towar eksportowy”. Z muzy niezależnej – znany Ci dobrze Schrottersburg : dla mnie powiew świeżej zimnej fali w najlepszym wydaniu oraz ciekawy solowy projekt Kuby Kosy Kossakowskiego – Night Heron, który czerpie inspiracje, w dobrym słowa tego znaczeniu, z najlepszych wymiataczy tego gatunku czyli Ministry.

Wszystkich swoich rozmówców pytam o swoje ulubione płockie płyty. Czy mógłbyś wymienić swoje ulubione i uzasadnić swój wybór ?

Nawiązując do ostatniej mojej wypowiedzi :

Lao Che – ” Dzieciom” – mój młodszy syn lubił jej słuchać , a ja razem z Nim 🙂

Schrottersburg – ” Melancholia” – słyszę na tej płycie to co lubię z lat młodości : punk, cold wave w nowym świeżym opakowaniu

Jakub Kosa Kossakowski projekt Night Heron – porządne brudne, industrialne granie “bez brania jeńców “

Dzięki wielkie !