
fot. archiwum Krzysztofa Misiaka
Krzysztofa Misiaka nie trzeba chyba przedstawiać szerszemu gronu moich czytelników. Aktywnie działa na naszej scenie od początku lat 80-tych. Kilka dni temu miała miejsce premiera jego najnowszej płyty pt. „Siłami natury”, na której znalazła się niezliczona ilość zaproszonych gości. Występował w takich zespołach jak: Quiz, Rybie Łości (które potem przemianowały się na Rybie Ości), S.O.S.. Udzielał się również na solowej płycie Agnieszki Chylińskiej pt. „Winna”, oraz w zespole… Bayer Full. Opiekował się zespołami w płockim MDK-u, razem z Michałem Kublikiem prowadził Rockowe Ogródki, nagrywa solowe płyty, pojawia się na albumach płockich wykonawców etc. Mnie osobiście bardzo pomógł przy tworzeniu tej strony/bloga, udostępniając wszelkie informacje, które posiadał, przede wszystkim z lat 70/80, za co mu serdecznie dziękuję. Jeżeli chcecie dowiedzieć się m.in., co w latach 80-tych można było stworzyć z plastikowej mydelniczki, w jakich klubach odbywały się koncerty w tamtych czasach w naszym mieście, oraz jakie wrażenie na bohaterze dzisiejszego wywiadu zrobiła wizyta w Korei Północnej, koniecznie przeczytajcie zapis mojej rozmowy z „Misiem”.
Na rozgrzewkę zacznę od łatwego pytania 🙂 Na swoim fan page’u pochwaliłeś się pracą nad swoją kolejną płytą*. Możesz powiedzieć o niej coś więcej ?
To moja kolejna autorska produkcja, tym razem z ideą pro-eko i z przesłaniem franciszkańskiego podejścia do życia (patrz dekalog św. Franciszka z Asyżu), a przy okazji popularyzacji łaciny (tzw. martwego języka). Muzycznie to kontynuacja styl hate-jazz ewoluującego w kierunku muzycznej melancholii, rodem z planu dramatu filmowego. Staram się rozwijać własny język muzyczny i uplastyczniać go pod kątem obrazu i dźwięku. Pomagają mi w tym znakomici goście: Wojciech Pilichowski (bas bez progowy), Dave Latchaw (instr. klawiszowe), Mateusz Smoczyński (skrzypce), Piotr Krzemiński (trąbka), Mieczysław Grubiak (saksofon tenorowy), Michał Borowski (saksofon sopranowy), Mieszko Służewski (harmonijka ustna) i Piotr Kelm (skrzypce). Jest to płyta, w której po raz pierwszy gitara akustyczna wykorzystana jest w każdym utworze i odgrywa ważną rolę, choć nie jest to wiodący instrument. Stawiam też na inne barwy, w których instrumenty dęte i smyczkowe nadają muzyce klasycznego, wręcz symfonicznego tchnienia. Są też sample wokalne, głównie w stylu gothic cinematic, instrumenty etniczne oraz efekty dźwiękowe przedstawiające zjawiska naturalne. Sfera harmoniczna, aranżacje, wolne tempa utworów jak i melodyka ma nas zobligować do poświęcenia odrobiny więcej czasu na obcowanie z tą muzyką, gdyż w pierwotnym zamyśle chciałem zrealizować coś “do słuchania …z mocnymi akcentami”, niekoniecznie stawiając na gitarową ekwilibrystykę. Sugestywne tytuły :”Las samoobsługowy”, “Od czasu do czasu bezwietrznie”, “Wypuszczając żółwia do oceanu”, “Oddech podwodnego miasta” czy “Artefakty codzienności”, mają za zadanie skłonić do skorzystania z bogactwa własnej wyobraźni. Całość liczy 10 utworów.
W środowisku „gitarowym” uchodzisz za człowieka obdarzonym niesamowitymi umiejętnościami technicznymi ? Czy Twoje solówki to tylko czysta „matematyka” czy odczuwasz jakieś głębsze emocje prezentując je, czy to w formie nagrań czy występując przed publicznością ?
Natura obdarzyła mnie swoistą muzykalnością i jakimś tam talentem. Nad tymi atrybutami trzeba było popracować, żeby je udoskonalić. Jest to proces w zasadzie nie kończący się, ale w konsekwencji dający efekty i satysfakcję. W moim graniu występuje tzw. pozorna matematyka, polega ona bardziej na świadomości grania, co za tym idzie wiedzy, niż na odgrywaniu wyuczonych fraz czy pasaży. Słychać to szczególnie podczas grania na żywo. Tu nie ma czasu na zastanawianie się, tu trzeba grać emocją i formą wykonawczą osiągalną w danej chwili.
Pogrzebmy trochę w przeszłości. Swoją pierwszą „poważną” kapelę, założyłeś będąc nastolatkiem. Był to zespół Quiz. Czy możesz powiedzieć coś więcej o tym bandzie ? Jaki rodzaj muzyki wtedy graliście ? Czy zachowały się jakieś nagrania z tamtego okresu ?
Był początek lat 80., z Ireneuszem Parzychowskim (gitara elektryczna) i ś.p. Januszem Dądzikiem (gitara elektryczna) założyliśmy pierwszy zespół i marzyła nam się kariera na miarę Dire Straits. Dołączył do nas Grzegorz Świtalski (na organach) i najpierw Marek Walczewski, a po nim Marek Siemieniec na perkusji. Graliśmy moje i Janusza utwory (Coś od Krzysia, Ta pa ta pa). Dzięki współpracy z Markiem Siemieńcem, który był gruntownie wyedukowanym muzykiem i wielkim melomanem jazzu, zaczęliśmy przemycać standardy muzyki jazzowej i tworzyć własne kompozycje o większej ilości akordów niż trzy. Mamy jakieś nagrania z prób na kasetach. Staraliśmy się w tym czasie edukować również muzycznie. Oprócz szeroko pojętego jazzu, odkryłem The Allman Brothers Band i ich absolutnie genialną płytę Live AT Filmoore East. Udało nam się zagrać ze dwa lub trzy koncerty, albo raczej występy, gdyż nie mieliśmy zbyt dużego repertuaru w swoich zasobach. Najbardziej pamiętam występy w Spółdzielczym Domu Kultury na balkonach. Jeden od frontu, drugi od tyłu budynku. Wielkie emocje towarzyszyły mi wtedy, gdyż z potrzeby zespołu przesiadałem się na basówkę, zamiennie z Januszem Dądzikiem.
Powiedź proszę jakie masz najwcześniejsze wspomnienia związane z “płocką sceną rockową” ? Pamiętasz swój pierwszy koncert na którym byłeś ? Gdzie odbywały się koncerty w tamtych czasach ? Czy były jakieś lokalne bandy, które wywarły na Tobie duże wrażenie ?
Żywo w mojej pamięci pozostaje udział w koncertach realizowanych w Sali „Matalowca”, czyli miejsca zawiadywanego (przynajmniej później) przez FMŻ na ulicy Tumskiej (obecnie restauracja Tumska 13). Głównym “rozdawaczem kart” był tam Marek Kapuściński (gitara, bas). Współtworzył lub grał w kilku projektach na raz i trzymał pieczę nad tym pomieszczeniem. Najpopularniejszym wówczas był konkurs-przegląd zespołów w ramach cyklu o „Puchar Prezydenta Płocka”. Występowały takie zespoły jak m.in: Stratus, Stres, Formacja S. W późniejszej edycji nasz Quiz też wziął udział i uplasowaliśmy się chyba nawet w pierwszej trójce zwycięzców. Poza „Kapustą” wrażenie robił gość o ksywie „Szkiełko”, bębniarz, który bardzo dobrze grał, i znany był z tego, że gra solówki na bębnach. W tym Metalowcu było głośno, duszno, trochę chaotycznie, ale w pewnym sensie uroczyście. Rzekłbym, że to było takie osobliwe święto muzyki rockowej (i punkowej, gdyż jedna kapela rzęziła punkrockowo).
Innym miejscem był klub Filip (na ul. Jachowicza, obecnie siedziba Dzieci Płocka) i Marabut (na ul. Sienkiewicza, dawna siedziba POKiS). Grywali w nich dojrzalsi (płoccy i nie tylko) muzycy, m.in.: ś.p. Krzysztof Kruszyński, mój lokalny Mistrz gitarowy, Leon Smolarek (gitara), Marek Ostrowski (kompozytor, pianista, gitarzysta), Tomasz Ostrowski (bas), Stanisław Psarski (klawiszowiec), zespół Loft (Ryszard Charzyński-bas, Grzegorz Janus-gitara, Dariusz (Żyła)-Łaniewski-piano, Romuald Podres-perkusja).
Z tego co wyczytałem w Twoim felietonie pt. „Historia płockiego rocka” próby zespołu Quiz odbywały się w SDK na Krzywoustego. Jak w tamtych czasach wyglądało zorganizowanie miejsca do przeprowadzenia prób ? Trzeba było wstąpić do PZPR 😉 ? Czy może wziąć udział w jakimś przeglądzie ?
Nie było mowy o wstępowaniu do organizacji politycznych, jedynym kryterium były umiejętności. Trzeba było już cokolwiek umieć grać na instrumencie. Decydował o przyjęciu instruktor koordynujący działania edukacyjno-imprezowo-artystyczne w danej placówce kultury. Instruktor dokonywał przesłuchania i dokonywał wyboru lub selekcji. Zespołów było dużo, jednakowoż każdy miał gdzieś swoje miejsce do ćwiczeń.
Dużo moich rozmówców, którzy zakładali swoje bandy w tamtych czasach wspomina, ze największym problemem było pozyskanie jakiegoś w miarę sensownego instrumentu. Na jakim sprzęcie wówczas graliście ? Czy była możliwość nabycia „przyzwoitego” instrumentu w tamtych czasach ? Skąd się w ogóle zdobywało instrumenty ?
To prawda, że z instrumentami był kłopot. Albo ich nie było, albo były zbyt drogie na naszą kieszeń. Moja pierwsza gitara elektryczna, która powiedzmy, że spełniała jakieś kryteria to była gitara akustyczna, tzw. półpudło polskiej firmy Defil, do której znajomy elektronik dołożył przetworniki. Później ruszył się rynek demo ludowy i można było dostać (bardziej odkupić od kogoś) gitary z Czechosłowacji (Jolana) i NRD (Musima). W 1986 roku rodzice sprzedali „Malucha” (Fiat 126p) i kupiłem w sklepie muzycznym w Bydgoszczy nową gitarę Ibanez Roadstar RG135 WH. Do tej pory mam sentyment do Ibaneza oraz kilka modeli w posiadaniu. Jestem też „twarzą”tej firmy, gdyż posiadam kontrakt jako oficjalny użytkownik (endorser). W Płocku był sklep Muzyczny CHPM (Centrala Handlu Przemysłu Muzycznego) na Tumskiej, gdzie klienci stali po nocach w oczekiwaniu na dostawę.
Zawsze też chciałem mieć zewnętrzne efekty modulujące dźwięk. Pierwszym było zapotrzebowanie na przester, więc poświęciłem moją kolekcję numizmatyczną i kolejny płocki elektronik zrobił mi fuzza w opakowaniu z plastikowej mydelniczki. Wiocha na maksa (!), ale wszystko grało i cieszyło ucho. Każdy kombinował jak mógł. Jedynym oknem na świat była Warszawa i jej zasoby towarów. W salach prób królowały polskie wzmacniacze firmy Eltron, niemieckie Vermona i Regent. W Domu Technika (ul. Kazimierza Wielkiego, dawniej Wieczorka) mieli sprzęt typu full wypas, wzmaki Marshalla, Fendera, szwedzką gitarę Hagstrom (teraz jest w mojej kolekcji), Metalowiec posiadał Orange’a i Rolanda Jazz-Chorusa i syntezator Korga.
Kolejnym Twoim zespołem był band Rybie Ości. Wspominałeś w swoim felietonie, że nagraliście płytę, ale niestety przez problem z wydawcą nigdy się ona nie ukazała. Rozumiem, że masz te nagrania. Czy myślałeś o tym, żeby je opublikować, chociażby na serwisach społecznościowych ?
Przed Ościami były Łości w pierwotnej nazwie. Naszym największym sukcesem był koncert przed Tadeuszem Nalepą, wygranych kilka konkursów, udział w koncercie Debiutów opolskich i koncerty w Korei Pn. oraz nagrania dwóch utworów w profesjonalnym studiu nagrań w Warszawie. To były lata 80., a konkretnie rok sukcesów przypadał na 1986. Po powrocie z Korei przyjęliśmy (zupełnie niepotrzebnie i bez sensu) nazwę Koryo i to był koniec. Odrodziliśmy się na początku lat 90. Jako Rybie Ości ze Zbigniewem Żukiem w roli wokalisty i wymienionym, choć nie do końca składzie osobowym. Podpisaliśmy kontrakt nagraniowo-wydawniczy z firmą ZIC-ZAC i efektem tego ukazał się singiel (piosenka Bicie serca) na składance zatytułowanej 10 Radio Hits. Z uwagi na niezadowolenie z jakości nagrań i jeszcze paru innych rzeczy do wydania płyty nie doszło, ale materiał mam i odtwarzamy sobie to czasami na imprezach wspominkowych z kolegami. Może kiedyś ten materiał ujrzy światło dzienne, ale tymczasem trzeba patrzeć w przód.
Bardzo zaciekawiła mnie ta historia związana z Waszym koncertem w… Korei Północnej. Rozumiem, że takie były czasy i blok socjalistyczny trzymał się razem. Co pamiętasz z tamtego wyjazdu ? Czy dało się odczuć, że oni (koreańczycy z północy) w tamtych czasach mają jeszcze gorzej niż my ? Czy został Wam przydzielony jakiś przewodnik, który nie spuszczał Was z oczów ? Jakie wrażenie wywarł na Tobie ten kraj ?
Przed wyjazdem było dwudniowe zgrupowanie całej delegacji (ponad 150 osób, w tym zespół harcerski Słoneczni) w celach informacyjnych dotyczących pobytu w tym egzotycznym kraju. Zapoznano nas z obyczajowością, kulturą, sposobem zachowania i ostrzeżono przed konsekwencjami jakie z mogą się pojawić obliczu niewłaściwych reakcji. Zagraliśmy trzy koncerty i zostaliśmy gwiazdami, pokazali nas w telewizji, prasie i wszyscy kłaniali nam się w pas. Zetknięcie z tak ogromnym totalitaryzmem i brakiem jakiejkolwiek demokracji porażało. A ponieważ byliśmy oficjalnymi gośćmi, to w pewnym sensie mieliśmy luzy. Codziennie był bankiet integracyjny przy okrągłych stołach, i wszystkie historie kulinarno-gastronomiczne. Zwiedziliśmy (oczywiście wybrane miejsca) kraju, odwiedziliśmy wybrane szkoły, muzea, pomniki. Byliśmy na linii demarkacyjnej (granica z Koreą Pd.) oraz witaliśmy delegację przywódców innych krajów bloku socjalistycznego w tym gen. Jaruzelskiego. Mieliśmy również spotkanie z „ukochanym przywódcą, wielkim generalissimusem i słońcem narodu” Kim Ir Senem. Po zrobieniu fotografii z nim, która nota bene ukazała się na pierwszej stronie ichniejszego dziennika typu nasza ówczesna Trybuna Ludu, życie prawie ocierało się o bajkę. Mieszkaliśmy w ekskluzywnym hotelu, nomen omen Koryo, który m.in. czasami odwiedzała Yoko Ono i korzystaliśmy ze wszelkich hotelowych serwisów. Ten kraj wywierał i wywiera na wszystkich wielkie wrażenie, ponieważ takiej ściemy, kłamstwa, oszustwa i zamordyzmu długo szukać w Europie. Choć historia pokazuje, że było i o dziwo mam mieszane uczucia kiedy obserwuję aktualną politykę. Każdy z nas będących w Korei Pn. mógłby napisać o tym pobycie niejedną książkę. Tego się w życiu nie zapomni, ponieważ mnóstwo ciekawych, czasem niestworzonych rzeczy tam się wydarzyło. Polecam odwiedzenie, ale tylko w celach turystyczno-krajoznawczych.
Patrząc chronologicznie, „na gruzach” Rybich Ości powstał zespół S.O.S. Tutaj zaczęła się wg mnie już bardziej improwizatorska Twoja gra na instrumencie. Było już dużo solówek no i dało się odczuć, że to Ty jesteś motorem napędowym tego bandu. Dodatkowo jedna z płyt nazywa się Krzyszt Of Misiak & S.O.S. Tak jakbyś chciał podkreślić, kto tam rządzi ? Jak odniesiesz się do mojego subiektywnego odczucia ?
S.O.S. to moje oczko w głowie, ale też starcie osobowości muzycznych, czyli mnie i Marka Kapuścińskiego, który w czasach kiedy ja na stojąco wchodziłem pod szafę, był naszym lokalnym guru muzycznym. Nagraliśmy płytę „Telegramy” i doszło, jak to bywa na pewnym etapie działalności do niedomówień i konfliktów w sprawach artystycznych, finansowych, logistycznych itd. Nauczony smutnym doświadczeniem podjąłem decyzję o nagraniu płyty pt. “Zdjęcie z Misiem”, ale tym razem zapraszając kolegów do współpracy na moich zasadach. Jasno określone pryncypia, plan, odpowiedzialność i zaangażowanie zaowocowało dobrą płytą, na którą ludzie do dzisiaj pozytywnie reagują, ale to już tym razem był szyld Krzyszt of Misiak & S.O.S. Od tej pory z uwagi na postęp technologiczny postanowiłem nagrywać pod własnym nazwiskiem i tylko zapraszać specjalnych gości. Pojawiają się znakomici muzycy, których cenię, szanuję i intuicyjnie wiem, że zrealizują klimat jaki sobie wymyśliłem. Do tej pory z działań każdego muzyka jestem zadowolony, i mam stałych rezydentów, na przykład Piotr Kelm (skrzypce), czy Dave Latchaw (inst.. klawiszowe) z partnerskiego miasta Fort Wayne.
Był moment w Twojej karierze, że występowałeś w zespole Bayer Full. Powiedź mi tak szczerze, czy nie wstyd trochę Tobie tego okresu ? Bo czy „rockmanowi” wypada grać Disco Polo ?
I tu warto zadać pytanie czy słyszałeś to co zagrałem i jak ? Jeśli nie to trochę szkoda, bo w kontekście muzycznym wioch nie było, ale niestety podjąłem się tego udziału po prostu z głodu. Życie mnie zmusiło do takiego ruchu. Teoretycznie wiadomo, że wstyd, ale lepiej grać (i to dobrze grać), niż sprzedawać w szczękach ziemniaki lub zwalać węgiel z rampy kolejowej. A poza tym rockmanowi wypada wszystko. Nie zamierzam się tłumaczyć i usprawiedliwiać. Wiadomo, że ideowo to słabe jest, ale cóż takie jest czasami życie – „Nie co dzień jest niedziela”. Poza tym poznałem trochę to środowisko i mechanizmy, więc jestem bogatszy o pewną mimo wszystko wartościową wiedzę. A poza tym , absolutnie nie broniąc krytykujących muzyków instrumentalistów, zadam pytanie czy w ogóle umieli by się odnaleźć w tej stylistyce, a nawet wypalić jakieś swoje piętno? Mi się udało.
Kolejnym Twoim projektem (jeżeli dobrze kojarzę) było zaangażowanie Ciebie do pracy nad solową płytą Agnieszki Chylińskiej ? Co pamiętasz z tamtego okresu ? Jak ci się współpracowało z Agnieszką, która w tamtym momencie (w sumie teraz też) była „wielką gwiazdą”. Odczuwałeś w związku z tym dużą presję ?
Po akceptacji wysłanego zgłoszenia pojechałem na próbo-przesłuchanie do Gdańska i się okazało, że z 60% materiału, który zaproponowałem wszedł na płytę. I się zaczęło, próby, próby, próby, nagrania dem, kontrakt, wydanie płyty „Winna” i koncerty. Później zmęczenie materiału, szarpaniny z sytuacjami różnymi i koniec. Agnieszka przede wszystkim umie śpiewać, jest muzykalna i ma swoje muzyczne wizje. Tzw. „gwiazdorzenie” pomaga jej tylko w dotarciu do jak największej liczy odbiorów, taki to algorytm. Tak to widzę.
Po projekcie z Agnieszką Chylińską, zaangażowałeś się w „płocką scenę”. Pracowałeś m.in. w MDK. Które lokalne zespoły z tamtego okresu utkwiły Tobie w pamięci ? Czy były takie, których nie możesz odżałować, że im się nie udało dotrzeć do szerszej publiczności ?
W płocką scenę muzyczną to jestem zaangażowany od ponad 30 lat. Różnymi działaniami: jako muzyk, organizator, animator, edukator i swoisty ambasador tego miasta. Robiliśmy z Michałem Kublikiem festiwal Rockowe Ogródki, współtworzę konkurs Płockie Konfrontacje Gitarowe, edukuję młodzież w zakresie gry na gitarze i staram się, żeby było słychać o wartościowych ludziach z tego miasta. Moja praca w Młodzieżowym Domu Kultury przebiegała w dwóch odsłonach, lata 90. i dwutysięczne. Pamiętam kilka starych metalowych zespołów typu Aberration, Rising Force, Stonehenge, i właśnie im też kibicowałem. Oczywiście szkoda, że się nie udało z karierą, ale wybrani muzycy zasilili na przykład ex-Lao Che. Trzeba tu nadmienić, że żywotność zespołu amatorskiego, młodzieżowego jest krótka z wielu powodów. A to wyjazd na studia, a to brak spełniających oczekiwania muzyków, a to spory artystyczne, itd. Kiedyś w MDK mogły grać zespoły, w których członkowie nie musieli być tylko młodzieżą (do 18 roku życia), potem nowy regulamin wyeliminował starszych, a ci młodzi dopiero się uczyli, teraz to już nie wiem jak jest bo miałem zespół GAD, ale to tylko dlatego, że nastąpiła straszna posucha w dziedzinie tworzenia zespołów i kolektywnego uprawiania muzyki. Komputer i Internet zabił wszystko. Trzeba wymyślać jakieś ekwilibrystyczne figury promocyjno-zachęcające, żeby utrzymać lub zgromadzić kapele. Potworne to jest.
Pamiętam, że razem z Wojtkiem Pilichowskim nagraliście utwór pt. Krzyszt of Płock. Puszczany był on m.in. w środkach Komunikacji Miejskiej etc. W teledysku tym pojawiły się płockie miejsca typu, stary most, ratusz etc. oraz dość infantylny tekst, który leciał mniej więcej tak „Płock, moje miasto, moja mamma, piecze cisto”. Skąd pomysł w ogóle na ten kawałek ? Skąd pomysł na tekst ?
Tekst zawodowo zostawał w pamięci. To dobry szlagwort. Do tej pory słyszę czasem za sobą “Płock moje miasto…”, a do tego znakomita promocja miasta, jego zabytków, historii i człowieka. Wojtek Pilichowski jest autorem tekstu (głównie o mnie), a utwór znalazł się na płycie „Wydaje mi się…”. Nie mam nic naprzeciwko muzyce hip-hopowej, a w tamtym czasie mieliśmy zajawkę z Pilichem na takie rzeczy. No i już. Poza tym zarapować jest łatwiej niż zaśpiewać (przypominam, że nie jesteśmy Edytami Górniakami), więc melorecytacja się sprawdziła. Utwór w warstwie muzycznej jest dość ciekawy, bo pojawiają się tam takie progresje harmoniczne, których ze świecą szukać w hip-hopie. Więc jest zabawa. Ponadto my nie jesteśmy raperami i potraktowaliśmy ten kawałek jako żart, gdyż w przeciwieństwie do niektórych ortodoksów (zarówno miłośników tego gatunku jak i wykonawców), mamy dystans do tego co robimy i co najważniejsze: poczucie humoru.
Zdarza się, że pojawisz się gościnnie na na płytach płockich zespołów. Wspomnę tylko Farben Lehre, A.Q.Q. Odnoszę wrażenie, że wspierasz płocką scenę. Razem z Michałem Kublikiem prowadziłeś festiwal Rockowe Ogródki, na którym również znalazło się miejsce na płockie bandy. Pracowałeś w MDK. Powiedź mi proszę jak oceniasz to co dzieje się w „rockowym Płocku” ? Które postacie, zespoły uważasz za najciekawsze ?
Wspierałem i wspierał będę, o ile ktoś wyraża taka ochotę. Zawsze pomogę w miarę możliwości. Jak już powiedziałem aktualnie szału nie ma jeżeli chodzi o kondycję płockich kapel (chyba, że nie jestem na bieżąco, albo ci ludzie się ukrywają). Sprawdzone, uznane zespoły funkcjonują i jest ok. Ale one sobie wypracowały pozycję i konsekwentnie jadą do przodu. Podoba mi się działalność szkoły muzycznej w Płocku. Pod wodzą Michała Zawadzkiego, młodzież zaczęła hulać i jest tych małolatów coraz więcej. Ciekawe czy wyrosną z nich rockandrollowcy ? Niech grają, muzyka łagodzi obyczaje i uwrażliwia, więc jest to bardzo pozytywne.
Na koniec pytanie, które zadaję moim rozmówcom. Które płockie płyty płockich bandów, wykonawców uważasz za najciekawsze ? Oczywiście możesz również wymienić swoje 🙂 Poproszę Ciebie również, o krótkie wyjaśnienie, dlaczego akurat właśnie te wymienione płyty cenisz najbardziej ?
Facet, który zasługuje na uwagę to pianista Dariusz Petera (jazzman). Bardzo się rozwinął, jego działania mają sens. Reszta kroczy powoli lub czeka na nie wiadomo co, albo odgrzewa stare kotlety. Jest podobno tutaj tzw. scena elektroniczna, ale chyba słabo z integracją z innymi środowiskami, bo jakoś niewielu poznałem. Ale zawsze życzę każdemu powodzenia i sukcesów. Trzeba robić swoje. Po prostu.
*w momencie publikacji wiadomo, ze chodzi o płytę Krzyszt Of Misiak pt. “Siłami natury”, która miała swoją premierę w dniu 10.08.2020
Dodaj komentarz